Pozazdrościłem innym blogom, stronom, ładnego efektu chowania większej części przerażającego tekstu (zwłaszcza jak zobaczyłem mój ostatni wpis). W googlowo-bloggerowej pomocy są nawet odpowiednie wpisy, ale...
Więcej...
środa, 14 października 2009
Web usability od strony wizualizacji. Przygotowanie treści
Gdy już znamy cel naszej strony, znamy swoich przyszłych czytelników, ogólny zarys treści i w jaki sposób będziemy umieszczać tekst czas pójść krok do przodu - organizacja przyszłej treści.
Przyjrzyjmy się zatem następującym pojęciom: nawigacja, organizacja, personalność i ograniczenia naszej strony.
Więcej...
1. organizacja strony. Gdy wchodzimy na stronę na pierwszy rzut oka powinniśmy wiedzieć jaka jest tematyka strony (Np. obrazki zwierząt będą nam mówiły, że jesteśmy na stronie im poświęconej). Na dobrej stronie powinna także znaleźć informacja gdzie coś znaleźć. Do tego celu służą listy alfabetyczne, kategorie, itp. W przypadku kategorii ważne jest aby umieszczać te kategorie. Jak mamy tylko dwie rzeczy do jakiejść kategorii zróbmy osobną - nieoszczędzajmy :) inaczej odbiorca wejdzie. Stwierdzi nie ma i opuści naszą stronę. Praktycznie njabardziej sprawdza się tworzenia kategorii od ogółu do szczegółu. Zapobiega to tworzeniu miliony małych kategorii umieszczonych w jednej liście. Należy zadbać aby kategorie były tak podzielone aby ktoś znalazł czego szuka, aby mógł w jakiś sposób przeglądać strony (nie jest zdecydowany co chce).
Przy projektowaniu organizacji, gdy mamy już jakąś koncepcję warto rozrysować ją na kartce. Pozwoli ona nam lepiej wytłumaczyć innym o co chodzi a tekże samemu zweryfikowac schemat (powstanie tzw drzewo). Eksperci podają, że organizacja nie powinna być głębsza niż 7 stopni wgłąb, ale oczywiście istnieją sytuację gdy jest to uzasadnione by było ich więcej.
Gdy jakiś projekt już powstanie warto przetestowac tą witryną na najlepiej kilku uzytkownikach.
2. Nawigacja treścią. Jeżeli mamy już organizację to już dużo. Ale za mało. Jeszcze użytkownik musi poznać organizację nasej strony. Do tego właśnie słuzy nawigacja. Przykładami są: menu (najróżniejsze rodzaje), wyszukiwarki, indeksy, tabele treści, mapy, odnośniki, kotwice, strzałki, linki. Elementy te dodatkowo mogą być globalne (widoczne na każdej stronie) i lokalne. Dobra nawigacja powinna mówić, gdzie użytkownik jest, jak się tu dostał oraz gdzie może iść dalej. Warto by nie zmieniać tej nawigacji zbytnio. Bo wtedy człowiek może się pogubić jeszcze bardziej. (wyobrażacie sobie drogę gdzie jest raz znak do Krakowa, a raz do Warszawy?). Przydatne są tez stałe buttony typu: homepage, menu. Gdy dobrze dobierzemy elementy nawigacji, wtedy niepotrzeba ich zbyt wiele, co doprowadzałuby do niepotrzebnego zamętu. Na niewielu stronach praktykowany jest dobry zwyczaj, aby w menu podkreślny było miejsce gdzie jesteś w strukturze strony.
Wręcz niezbędy są też tak zwane breadcrumb(nie wiem jak na polski to tłumaczyć) - powiedzmy okruszki :) A chodzi o pokazanie użytkownikowi gdzie jest. Np.: home->recenzje->gry->World of Warcraft. Nie zajmuje wiele miejsca a jest bardzo użyteczne. Dobrym zwyczajem jest także umieszczanie ikonek przy tekstach (w podkategoriach). Łatwiej mózg ludzki przypomni sobie stronę na której był po obrazku niż po treści (przynajmniej w niektórych przypadkach :P).
3. Personalizacja. Polega głównie na nadaniu klimatu, głównego przekazu. Rzadko kiedy jedna rzecz "opowie" o naszej stronie, ale kombinacja kilku obrazków, tła (muzyki), styl czcionki może już powiedzieć to co chcemy. Pamiętaj jednak o "złotym środku" Arystotelesa. Gdy na stronie będzie mnóstwo obrazków (np. mrugających w dodatku!) i gadżetów, wycinków, kolorowych czcionek kaażdy będzie uciekał z takiej strony. Jak zawsze: zachowaj umiar. Najczęściej parę-kilka obrazków spokojnie wystarczy.
4. Ograniczenia. Pierwszym ważnym ograniczeniem jest technika. Należy pamiętac, że użytkowniczy mają różne systemy operacyjne, przeglądarki, różny sposób dostępu do Internetu, sprzęt, itp. Wiadomo: nie sprawdzi się wsyzstkiego, ale należy tak utworzyć stronę aby możliwie wyglądała jak najlepiej u wszystkich użytkowników. Różna jest także rozdzielczośc monitora. Ale nie przerażaj się - na początek wystarczy, ze wiesz o tym. Wtedy łatwiej jest temu zaradzić :)
Kolejny ważny szczegół dotyczy Cię, gdy tworzysz stronę ogólnoświatową. Musisz pamiętać, że symbole w wielu krajach są odczytywany w zupełnie inny sposób. Np. o ile dla "wszystkich" kolor czarny to kolor żałobny to okazuje się że np w Wschodniej Azji takim kolorem jest biały.
5. Zaplanuj postęp. Nie chodzi mi w tym momencie o typowe marketingowe hasła. Mam na myśli tak naprawdę jedynie to, aby pamiętać, zaplanować częste aktualizacje. Zarówno treści jak i strony technicznej. Strona, która sie nie rozwija jest nudna. Im częściej coś się zmienia, tym większe prawdopodobieństwo że kogoś zainteresuje to co piszemy. A przede wszytskim zaciekawi i będzie wracał zobaczyć co sie zmieniło.
Tyle na dzisiaj. Skończyliśmy rozdział wstępu :) to znaczy wszystkiego po trochu i to co najważniejsze. Ale jak mówią: "Diabeł tkwi w szczegółach", które myślę odkryję w kolejnych notkach :)
Ślubuję Ci miłość, chyba że...
"Ilość kościelnych rozwodów rośnie lawinowo" - zagrzmiał w ostatnim tygodniu Newsweek. Nie jest to być może wiadomość, która wybiła się na pierwsze strony codzienników, ale sam artykuł skłania do zastanowienia się.
Więcej...
Teza postawiona przez dziennikarzy jest prosta: Kościół wreszcie idzie wiernym na rękę i legalizuje to, co i tak działo się powszechnie już zawsze. Tezę tę ma potwierdzać fakt, że pod jeden paragraf kanonu 1095 (uchwalony w 1983) można podciągnąć niemal każdego: "niezdolni do zawarcia małżeństwa są ci, którzy z przyczyn natury psychicznej nie są zdolni podjąć istotnych obowiązków małżeńskich". Dziennikarz Newsweeka następnie przytacza doświadczenia wdowy, której eks-mąż powymyślał brednie i zdobył upragniony kwitek. Nie, żeby wdowa była przeciwna rozwodowi - i tak żyli od paru lat osobno, po prostu przeszkadzało jej to, że mąż o niej nakłamał. Ot, do rozwodu kościelnego podstaw nie było...
Dostojnicy kościelni oczywiście jakiemukolwiek "pójściu na rękę wiernym" przeczą (i gdy piszę o zakonnikach, to niestety mam na myśli wywiad z jednym z nich - przyznaję bez bicia), jednak dalej czytam, że nie można skazywać dwójki ludzi na piekło życia codziennego przez jeden błąd w młodości. No to jak to: teraz możemy się pobierać i eksperymentować, bo zawsze można się cofnąć? A co się stało z przysięgą wierności na całe życie?
Rozsądnym wyjściem z sytuacji byłoby podniesienie granicy wieku, w którym można przystąpić do sakramentu małżeństwa, ale Kościół nie uczyni tego, żeby nie narażać młodzieży na problemy na tle seksualnym. Niby logiczne, ale czy w tej sytuacji podniesienie poprzeczki o 3 lub 5 lat naprawdę coś zmieni? Ludzka chuć nie budzi się nagle w dniu dostania dowodu.
Wracając do rozwodów: ich liczba może też wzrastać z powodu rosnącej świadomości ludzi. To dobrze, bo małżeństwa w których jedna strona bezsensownie cierpi, można teraz przerwać i nie narażać się na wieczne potępienie. Z drugiej strony to źle, bo paragraf jest wykorzystywany nie tylko przez krzywdzone żony, ale również przez młodych, których nowa wybranka kategorycznie zażąda ślubu kościelnego. Dlaczego do takich rzeczy dochodzi? Przecież każdą sprawą zajmuje się sąd, każda jest dokładnie badana. Otóż okazuje się, że nie każda. Jest mi o tyle łatwo w to uwierzyć nie tylko ze względu na przykład w Newsweeku, ale ze względu na fakt, że w sądach zasiadają księża. Nie uwierzę, że wszyscy oni znają się doskonale na prawie kanonicznym i na ludziach. Byle klecha może krzyczeć z ambony, czy uczyć religii, wątpię, żeby w owych sądach było inaczej.
Poza tym, ludzie, którzy przychodzą po rozwód kościelny zazwyczaj i tak nie żyją już razem, zapewne są po rozwodzie cywilnym. Cóż z tego, że ksiądz odmówi udzielenia rozwodu? Mało jest takich, którzy by się tym naprawdę przejmowali. Człowiek wierzący w sakramentalność związku i tak będzie go ratował za wszelką cenę - bez nakazów księży. Dla wierzącego rozwód to ostateczna ostateczność, tragedia i w ogóle wielki sajgon. Ci rzadko kiedy będą chcieli rozwodu kościelnego bez dobrego powodu.
Jakie jest rozwiązanie tej sytuacji? Czy dalsze ustępstwa są dobrą drogą? Pozwólmy ludziom się mylić? Jan Paweł II ostrzegał przed nadmiernym przyzwoleniem na rozwody, ale kto go teraz pamięta. Może zamiast pozwalać ludziom wybierać drugi raz, nie pozwalać im się mylić? Utrudnienie zawiernia związków małżeńskich przez jakieś testy, czy może przez psychoanalizę zakochanych? Brzmi absurdalnie, ale jak inaczej mieć pewność, że dana dwójka to dobrana para?
W tym momencie dochodzi jeszcze aspekt wiary. Miłość obojga przypieczętowana sakramentem i jeszcze skropiona miłością Boga - oto największa siła. Z punktu widzenia Kościoła nic dziwnego, że małżeństwa giną - brakuje Boga w rodzinie. Wydaje mi się jednak, że istnieje też bardziej przyziemne wytłumaczenie tego zjawiska. Otóż niewierzący zdają sobie sprawę, że ślub kościelny to szopka dla babć i reszty rodziny. Wszystko potem można odkręcić. Kiedy zatem pojawiają się problemy, albo nowe zauroczenie, tak naprawdę nic nie stoi na przeszkodzie, żeby powiedzieć: "Sorry, najwyraźniej byłeś/łaś moją pomyłką".
Natomiast wierzący uważa, że nie ma innej drogi. Problemy się przezwycięża, zauroczenie jest niczym, bo w naszym związku płonie ogień miłości - pięknie, ale jest jeszcze druga droga: "kurde, miałem szansę żyć inaczej a muszę siedzieć tu z tą/tym starą/ym..."
A zatem, czy niewierzący mają lepiej? Co by się nie ziało mogą sobie wystartować kolejny raz, nigdy nie skażą się na "piekło życia codziennego". Tracą rzeczywistą możliwość spędzenia z kimś całego życia, ale czy potrzebują tego? Wydaje się że tak: w końcu prawie wszystkie religie "promowały" monogamizm. Czy to sprawka jednego Boga, który stał za tym wszystkim? Możliwe, ale racjonalista powie raczaj: każde społeczeństwo wykształciło związki monogamiczne jako najkorzystniejsze.
Nie odważę się podsumować wszystkich wypocin powyżej. Być może jakiś mój pogląd i tak się ukształtował i bezczelnie wyziera z tekstu, ale nie sformułuję go wprost. Z racji wieku nie mogę mieć praktycznego pojęcia na temat małżeństwa, chamstwem byłoby więc moje próby rad, czy potępienia czegoś. Co do jednego jestem tylko pewien: nie podoba mi się przyzwalająca strona Kościoła. Może to nie było zamierzone działanie, ale w takim razie coś - i to duże coś - z pewnością działa źle.
Dostojnicy kościelni oczywiście jakiemukolwiek "pójściu na rękę wiernym" przeczą (i gdy piszę o zakonnikach, to niestety mam na myśli wywiad z jednym z nich - przyznaję bez bicia), jednak dalej czytam, że nie można skazywać dwójki ludzi na piekło życia codziennego przez jeden błąd w młodości. No to jak to: teraz możemy się pobierać i eksperymentować, bo zawsze można się cofnąć? A co się stało z przysięgą wierności na całe życie?
Rozsądnym wyjściem z sytuacji byłoby podniesienie granicy wieku, w którym można przystąpić do sakramentu małżeństwa, ale Kościół nie uczyni tego, żeby nie narażać młodzieży na problemy na tle seksualnym. Niby logiczne, ale czy w tej sytuacji podniesienie poprzeczki o 3 lub 5 lat naprawdę coś zmieni? Ludzka chuć nie budzi się nagle w dniu dostania dowodu.
Wracając do rozwodów: ich liczba może też wzrastać z powodu rosnącej świadomości ludzi. To dobrze, bo małżeństwa w których jedna strona bezsensownie cierpi, można teraz przerwać i nie narażać się na wieczne potępienie. Z drugiej strony to źle, bo paragraf jest wykorzystywany nie tylko przez krzywdzone żony, ale również przez młodych, których nowa wybranka kategorycznie zażąda ślubu kościelnego. Dlaczego do takich rzeczy dochodzi? Przecież każdą sprawą zajmuje się sąd, każda jest dokładnie badana. Otóż okazuje się, że nie każda. Jest mi o tyle łatwo w to uwierzyć nie tylko ze względu na przykład w Newsweeku, ale ze względu na fakt, że w sądach zasiadają księża. Nie uwierzę, że wszyscy oni znają się doskonale na prawie kanonicznym i na ludziach. Byle klecha może krzyczeć z ambony, czy uczyć religii, wątpię, żeby w owych sądach było inaczej.
Poza tym, ludzie, którzy przychodzą po rozwód kościelny zazwyczaj i tak nie żyją już razem, zapewne są po rozwodzie cywilnym. Cóż z tego, że ksiądz odmówi udzielenia rozwodu? Mało jest takich, którzy by się tym naprawdę przejmowali. Człowiek wierzący w sakramentalność związku i tak będzie go ratował za wszelką cenę - bez nakazów księży. Dla wierzącego rozwód to ostateczna ostateczność, tragedia i w ogóle wielki sajgon. Ci rzadko kiedy będą chcieli rozwodu kościelnego bez dobrego powodu.
Jakie jest rozwiązanie tej sytuacji? Czy dalsze ustępstwa są dobrą drogą? Pozwólmy ludziom się mylić? Jan Paweł II ostrzegał przed nadmiernym przyzwoleniem na rozwody, ale kto go teraz pamięta. Może zamiast pozwalać ludziom wybierać drugi raz, nie pozwalać im się mylić? Utrudnienie zawiernia związków małżeńskich przez jakieś testy, czy może przez psychoanalizę zakochanych? Brzmi absurdalnie, ale jak inaczej mieć pewność, że dana dwójka to dobrana para?
W tym momencie dochodzi jeszcze aspekt wiary. Miłość obojga przypieczętowana sakramentem i jeszcze skropiona miłością Boga - oto największa siła. Z punktu widzenia Kościoła nic dziwnego, że małżeństwa giną - brakuje Boga w rodzinie. Wydaje mi się jednak, że istnieje też bardziej przyziemne wytłumaczenie tego zjawiska. Otóż niewierzący zdają sobie sprawę, że ślub kościelny to szopka dla babć i reszty rodziny. Wszystko potem można odkręcić. Kiedy zatem pojawiają się problemy, albo nowe zauroczenie, tak naprawdę nic nie stoi na przeszkodzie, żeby powiedzieć: "Sorry, najwyraźniej byłeś/łaś moją pomyłką".
Natomiast wierzący uważa, że nie ma innej drogi. Problemy się przezwycięża, zauroczenie jest niczym, bo w naszym związku płonie ogień miłości - pięknie, ale jest jeszcze druga droga: "kurde, miałem szansę żyć inaczej a muszę siedzieć tu z tą/tym starą/ym..."
A zatem, czy niewierzący mają lepiej? Co by się nie ziało mogą sobie wystartować kolejny raz, nigdy nie skażą się na "piekło życia codziennego". Tracą rzeczywistą możliwość spędzenia z kimś całego życia, ale czy potrzebują tego? Wydaje się że tak: w końcu prawie wszystkie religie "promowały" monogamizm. Czy to sprawka jednego Boga, który stał za tym wszystkim? Możliwe, ale racjonalista powie raczaj: każde społeczeństwo wykształciło związki monogamiczne jako najkorzystniejsze.
Nie odważę się podsumować wszystkich wypocin powyżej. Być może jakiś mój pogląd i tak się ukształtował i bezczelnie wyziera z tekstu, ale nie sformułuję go wprost. Z racji wieku nie mogę mieć praktycznego pojęcia na temat małżeństwa, chamstwem byłoby więc moje próby rad, czy potępienia czegoś. Co do jednego jestem tylko pewien: nie podoba mi się przyzwalająca strona Kościoła. Może to nie było zamierzone działanie, ale w takim razie coś - i to duże coś - z pewnością działa źle.
Subskrybuj:
Posty (Atom)